Dobra moje dziobki kochane. Zasada jest jedna: ja zaczynam, ktoś inny dodaje dwa, trzy zdania od siebie i takim oto sposobem powstanie opowieść o Gakcie, którą później wyślemy mu mejlem ^^.
Była ciemna, upalna noc. Po ulicach Gaterlandu snuły się obłoki mgły nadając miastu złowrogi wygląd. Dodatkowo potęgowała to grobowa cisza, którą dokładnie co godzinę przerywało wycie kojota gdzieś w Gaktalpach. Nagle zza winkla jednego ze starych, zniszczonych budynków niczym pląsająca po łące rusałka wyszedł ubrany na czarno, niczym ninja człowiek. Przez chwilę rozglądał się i czaił jakby chciał coś ukraść, lecz po chwili...
|
...jednak jego twarz rozjaśniła się. Wyciągnął ręce przed głowę i złapał nastroszoną czarną kulkę, zanim zdążyła wbić mu się pazurami w twarz. - Gackotek! ^O^ - wykrzyknął uradowany, trzymając wściekłego kota na tyle daleko od siebie, żeby nie zdołał go dosięgnąć. - Tyle cię szukałem, paskudo! W odpowiedzi kot zasyczał tylko wściekle, mrużąc swoje wielkie, żółte oczy. - No dobrze, dobrze, idź sobie. Tylko wróć na obiad, nie tak jak ostatnim razem. Człowiek przełożył kota do jednej ręki, wziął duży zamach i wyrzucił, a ten zniknął gdzieś na horyzoncie niczym Zespół R w Pokemonach.
Po niebie przeleciało stado gacków.
|
Tymczasem w innej części miasta, a dokładniej na bardzo zboczonym zboczu zwanym "Zboczem niezwykle zboczonym", gdzie stał wielki zamek również zwany "Zboczonym" mała, paskudna istotka knuła plan niezwykle zboczony i równie paskudny jak ona sama. Nagle rozległo się wołanie. - Igorze, wypuść latawce! - Igor zaklną pod nosem i niechętnie wyszedł ze swej komnaty, po czym ruszył stromymi schodami na dach zamku. Drogę oświetlało mu tylko nikłe światło pochodni przez co kilka razy potknął się o zdradliwe schody. Wreszcie, po dłuższej chwili wyszedł na dach i zachwycony nadchodzącą burzą wyciągnął zza pazuchy biało-czerwony latawiec z napisem "Jestem z Polsky". Już miał go wypuścić, gdy na horyzoncie ujrzał...
|